czwartek, 5 czerwca 2008

Dzień z życia Agenta

Tego dnia wstał wcześnie. Wziął pobudzający prysznic, założył ubranie, zjadł lekki posiłek i zabrał się za wyznaczone zadania. Czas upływał nieubłaganie, równo o 15:00. zaczynał pracę.

Z domu wyszedł przed godziną 14:00. Korki w całym mieście i fatalna komunikacja potrafią poważnie pokrzyżować każdy misterny plan. Tym razem udało się dotrzeć na miejsce tylko z jedną przesiadką. Ogromny, pomarańczowy wieżowiec zobaczył już kilka przystanków wcześniej. Na miejscu okazało się, że winda nie działa. Westchnął i ruszył na XIII piętro. Na górze zastał potworny skwar. Rozregulowana klimatyzacja - już drugi tydzień. Westchnął, wyjął z plecaka lśniące słuchawki marki Philips, zalogował się i czekał na pierwszą rozmowę. Pani była uprzejma, pytała o ofertę. Opisał dostępne produkty i zaprosił do lektury informacji ze strony internetowej. Potem było różnie: kilka reklamacji, kompletnie zdezorientowani klienci, kolejne pytania o ofertę, standardowe dyspozycje.
Przyszedł czas na pierwszą przerwę. Już sięgał po paczkę papierosów ale przypomniał sobie o perspektywie pokonania trzynastu pięter klatką schodową - w biurze nie wolno było palić. Zastanowił się. Albo zostanę tutaj i będę odliczał minuty do końca przerwy gapiąc się bezmyślnie w monitor smażąc się przy tym niemiłosiernie, albo oddam się przyjemności skosztowania najwyższej klasy tytoniu, ukrytego w papierosach marki East, pomyślał.
Sprawdził, czy zapalniczka spoczywa w kieszeni.
- Kto idzie zapalić? - zapytał. Jeden z niewolników nałogu, który po trzech godzinach w końcu zszedł był na przerwę, zaproponował swoje towarzystwo. Oboje nie raz wspólnie oddawali się nałogowi ale jeszcze nigdy nie przyszło im się zmierzyć z setkami stopni.
Schodzenie poszło gładko. Już po kilku minutach papierosowy żar przyjemnie trzeszczał a dym wypełniał płuca. Rozmawiali, jak zwykle, o pracy i problemach z nią związanych, o klientach i życiu Call Center. Codziennie pojawiały się te same tematy, ale jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Odgasili niedopałki i zastanawiali się jak tu wejść z powrotem na górę.
- Windy już działają - usłyszeli przy wejściu od portiera i odetchnęli z ulgą.
- Bóg istnieje - powiedział nałogowiec - i naprawia windy.
Agent pomyślał, że to raczej sprawka mechanika ale nie zamierzał się dzielić tym wnioskiem z kolegą.
Potem niewiele się wydarzyło. Standardowe rozmowy, przerwa, papieros, szklanka zimnej coli z pobliskiego sklepu. Wieczorem ukrop w sali zelżał i dało się wytrzymać. Naprawa wind wyraźnie poprawiła wszystkim humor. Znów powróciły żarty, plotki, opowieści. Klienci też stali się jakby bardziej przyjaźni. Tylko gdyby trochę rzadziej dzwonili...
- Szlag mnie trafi! Dosyć mam już tego! Jeszcze chwila i naprawdę trafi mnie szlag! - powiedziała Zosia. - Tłumacze mu jak dziecku a on nie rozumie! Muszę wreszcie poszukać roboty...
Nikt nie zwrócił na to uwagi. Podobne słowa padały z jej ust co najmniej raz dziennie przez ostatnie pół roku, ale nikomu to nie przeszkadzało, Wszyscy lubili Zosię za jej sympatyczne usposobienie. Potrzebujesz porady, idź do Zosi - wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Była kobietą, która wiele w życiu przeszła i potrafiła ze swoich przygód wyciągać wnioski. Po kolejnym zwolnieniu z pracy (miała dwójkę dzieci i planowała następne) stała się teleoperatorem, a że tu nikomu zapędy macierzyńskie nie przeszkadzały, została.

O godzinie 23:00 rozmawiał jeszcze z ostatnim dzwoniącym, który miał problem z nawigacją na stronie www. Mimo, że skończył już pracę, był cierpliwy, uprzejmy. Równo o 23:04 zamknął wszystkie programy, wylogował się i zaczął szykować do wyjścia. Był zmęczony ale perspektywa powrotu do rodziny dodała mu sił. Zamówił taksówkę. Chciał jak najszybciej wrócić do domu, wiedział, że tam odpocznie i nacieszy się tym, co zostało z atmosfery tego dnia. W końcu była Wigilia a w taki dzień każdy ma prawo do odrobiny radości.

11 komentarzy:

  1. 1) Skąd wziąłes pomarańczowy wieżowiec?
    2) Piętro mi się nie zgadza
    3) Nie znam Zosi
    4) Skąd tam gdzie piętra stanowią problem nie ma pobliskiego sklepu, a tam gdzie sklep jest - można wejść piechotą bez zadyszki
    5) Ale fikcja literacka urocza :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 5)Urocza i z puentą.
    4)czepiasz się szczegółów:)
    3)Zosię znam - sklej kilka osób i też poznasz
    2)znów czepiasz się szczegółów:)
    1)pomarańczowa rewolucja była to czemu nie wieżowiec...

    Jeżeli takie opowiastki powstają jak jesteś zmęczony to trzeba się postarać zebyś jak najczęściej był zmęczony:))

    KK

    OdpowiedzUsuń
  3. Kto jak kto, ale ty, kasiukiel-m, powinnaś znać wartość fikcji literackiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja uważam iż ta piękna i przepełniona cudownością opowieść o dniu, w którym ktoś idzie i widzi pomarańczowy wieżowiec to zdecydowanie jest coś nie tak z tym wieżowcem gdyż on jest różowy :):):):):):):):):):):):):):):):):):):)

    Spoko mi się podobało

    OdpowiedzUsuń
  5. całkiem niezłe zakończenie,
    szczere do bólu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne, czekam na inne opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Rozważam przybliżenie przygód Zosi ale na razie priorytet ma uroczyskowa seria - już w przyszłym tygodniu! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurde... nie wiedziałem że masz taki talent literacki :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Czuję się zaszczuta. Oficjalnie ogłaszam, że mi się tez podobało. Nie wiedziałam tylko że to fikcja. Spodziewałam się reportażu. Zosię chętnie zapoznam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Idź, Dziecko i nie grzesz więcej...

    OdpowiedzUsuń
  11. dobre:) Proszę o więcej!

    OdpowiedzUsuń